Matka Boska Ostrobramska

Matka Boska Ostrobramska

Ja i Żydzi na cmentarzu

( Przypomnę, że materiał możemy powiększyć przez naciśnięcie klawisza "ctrl" i trzymanie go i klikanie w klawisz "+" )



J a i Żydzi na cmentarzu

Opowiem wam inną przygodę swoją. Nie było to dawno, ale też nie niedawno, w każdym razie przed przekazami, jeszcze tymi pierwszymi a Smoleńsk już zaistniał. (Tak mierzę czas od 10 lat. Przed Smoleńskiem i po Smoleńsku).

Zatem ja, zakonnik, dwóch młodych, ale już nie tak najmłodszych adeptów do zakonu. Jedziemy samochodem do Częstochowy od strony Lublina. Oni dowiadują się wcześniej, że jest po drodze jakiś cmentarz żydowski wart obejrzenia. Znali moje desinteresment wobec fascynacji żydowskimi pozostałościami na ziemiach polskich i poglądy, ale cóż jedziemy. Jak już byliśmy to postanowiłem wejść. Ostatecznie od średniej szkoły zawsze lubiłem cmentarze i chętnie na nich przebywałem, lubiłem też pogrzeby wtedy na które mniej chętnie zacząłem chodzić po przekroczeniu trzydziestki. 
 
Uderzyło mnie to miejsce bo było bardzo urokliwe. Nie same macewy, które były rzadko rozsiane, ale miejsce. Zadbane, wycięta trawa, piękne wzgórki. Miejsce mające w sobie jakiś niezwykły klimat. Oni, zainteresowani popatrzyli i poszli, ja niezainteresowany patrzę i delektuję się miejscem.

Odczułem też jakąś aurę bo było samo południe. W terminologi ludowej, polskiej czy może i zapewne także prasłowiańskiej był to czas kiedy pojawiały się „duchy” ( wedle tego durnego trochę i nieprecyzyjnego określenia bo albo dusza ludzka i ona nie jest po to aby pokazywać się dla zabawy albo inna istota, demon czy jeszcze coś innego). Czasie między dwunastą w południe a pierwszą. Bardziej w tym czasie można było spotkać „ducha” niż między pierwszą a drugą w nocy, czyli na drugim miejscu po czasie dwunasta, pierwsza w nocy. Wedle ludowej demonologii przez pola miały chadzać południce czyli trzy baby razem, które niosły śmierć i biada temu, który na nie natrafił na polach.

Wreszcie odczuwam przymus by się za nich modlić. Mówię sobie: to ja, mam się za was modlić?! Czy to wam pomoże w tym waszym Szeolu?.. ale,  ano dobrze.

Stanąłem przy pierwszej z brzegu macewie najbliżej wejścia, małej, starej ale chyba powojennej furtki i modlę się, modlę się gorąco podstawowymi katolickimi modlitwami i trochę własnymi słowami.

Nagle widzę, że przy mnie znalazł się kot. Duży, rudy, czysty z białym krawacikiem. Usiadł przy macewie na tylnych łapkach i wpatruje się we mnie. Ale można było powiedzieć w taki grzeczny sposób. Poczułem się jednak trochę dziwnie nie tyle samym faktem iż ten kot przyszedł, usiadł przy mnie i patrzy na mnie ile tym, że nie widziałem go w ogóle wcześniej. To była falista polanka, morze zieleni z rozsianymi rzadko jak wysepki macewami (prawdopodobnie tak rzadkimi bo pozostałe zostały zniszczone przez Niemców).

Zatem jakiekolwiek zwierzę, które podchodzi zauważyłbym a on nagle znalazł się przy mnie. Mam taki instynkt zwłaszcza dotyczący zwierząt. Wracając ze studiów do domu pociągiem i będąc zaczytany w książce potrafiłem zobaczyć zająca na widnokręgu ( wtedy to jeszcze były czasy gdy taki zając często wyskakiwał) kątem oka. Równocześnie nie widząc przechodzących w wagonie ludzi, a nawet nie zauważając jak mnie ktoś potrącił. Potrafiłem i nadal potrafię zauważyć, wyczuć ruch pająka, który znajduje się z tyłu za mną, w kącie pokoju, niemal za mymi plecami tam gdzie dosięga w bardzo słaby sposób kąt oka gdy jestem czymś zajęty. 
 
Zatem dziwiłem się, że podszedł tak niepostrzeżenie, zorientowałem się też, że minęło południe. Ale też racjonalnie poczułem pewną obawę, czy to nie wściekły kot bo koty tak się nie zachowują wobec obcych na pustkowiu. No, ale myślę, nie rzuci się przecież na mnie a jak zacznie się łasić i chcieć o mnie ocierać to go odpędzę (miałem taką przygodę ze wściekłym kotem w dzieciństwie i nie wiedziałem że ma wściekliznę. Głaskałem go, ale jak zobaczyłem jak wykręca nienormalnie głowę i rozgląda się ciągle z niepokojem i ślini mi się po rękach, które ocierałem wreszcie zrozumiałem, że coś jest nie tak, zostawiłem go i poszedłem do domu. Zostałem wtedy bardzo skrzyczany przez rodziców. Ale nic się nie stało).
Ale patrzę na niego, popatruję nie przerywając modlitwy, kot grzecznie siedzi na tylnych łapkach, patrzy na mnie i jakby czekał. Myślę dybuk?

Wreszcie kończę modlitwy, oczywiście znak krzyża na końcu i wracam, idę do wyjścia gdzie oczekuje wzmiankowanych trzech, którzy na pewno zaczęli się niecierpliwić bo modliłem się 10, 15 minut.

Kot od razu jak skończyłem wstał i idzie za mną. „Kulturalnie”, w pewnej odległości, spokojnie. Odprowadza mnie do wyjścia ani chybi? Ale myślę też po ludzku chce iść ze mną. Przyczepił się i będzie chciał mi towarzyszyć abym został jego panem. Nie wyglądał na bezpańskiego kota, no ale. No więc idę i kot idzie ze mną. Patrzę na czekających śmieją się. Prowodyrem był jeden z nich, który nie pałał do mnie sympatią, trochę kpiarz. Patrzą na mnie, idę, kot koło mnie tuż za mną z boku, dwa kroki za mną, dostosował się do mojego kroku. Wtedy zrobiło mi się jeszcze dziwniej. Oni się jednak śmieją, będą sobie żartować, zwłaszcza ten kpiarz, że jakiś kot, jak mówiła moja babcia gwarą Polaków z miast kresowych – przyznaje się do mnie. Ja też się uśmiecham, śmieję do nich, bo to jednak zabawne jest. Jestem już blisko furtki, oni jeszcze bardziej się śmieją, kot mnie dalej odprowadza. Już na kota staram się nie oglądać nawet dyskretnie bo jeszcze bardziej będą się śmiać, wreszcie przy samej furtce obejrzałem się – kota nie ma. Znów nie wiem jaki i kiedy odszedł podobnie jak nie wiedziałem jak do mnie przyszedł.

Podchodzę do swoich towarzyszy. Nie słyszę żadnych komentarzy na temat kota. Tylko, że długo tam zabawiłem. Wreszcie nie wytrzymałem i pytam – Widzieliście tego kota? - Jakiego kota?
Widzieć go musieli, przestrzeń była odkryta, cały czas na mnie patrzyli jak wracałem od macewy a kot szedł z tyłu i z boku, więc go nie zasłaniałem. Nie, nie wiedzieli żadnego kota. Myślałem, że to jeszcze żart z ich strony, ale nie wyglądało na to. Potem rozmawialiśmy o tym pytałem z osobna jednego i drugiego, pomijając kpiarza, pozostałych którzy obaj byli solidni i poważni, jeden zresztą zakonnik, kapłan po blisko 15 latach kapłaństwa. Nie, nie było kota.

Na podsumowanie można by powiedzieć: Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie.
Pytanie czy więcej przydała się moja modlitwa czy kicanie po cmentarzach żydowskich różnych pseudointeligenckich miłośników wszystkiego co żydowskie na ziemiach polskich ?, których pamiętam od początku, od czasów swoich studiów także jako kolegów i koleżanki z roku.

Na pytanie jako  na retoryczne nie będę dawał odpowiedzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rozmowa z błogosławioną Ewą, matką wszystkich ludzi. Poniedziałek Wielkanocny (2021)

  Poniedziałek Zmartwychwstania Pańskiego (2021) Rozmowa z błogosławioną Ewą, matką wszystkich ludzi. Około 9.30 - Oto jestem, Krzy...