Materiał pisany na 15 sierpnia. Na oko jednak trzecia z planowanego.
Szkoda jednak by się zmarnował skoro został poświęcony czas na napisanie tego co jest. Właśnie czas. Tak się nam skraca coraz bardziej, że nie ma czasu na pisanie dłuższych materiałów. I to będzie nauczka na przyszłość.
Tytuł dany wtedy jest adekwatny oczywiście częściowo, bo o Cudzie nad Wisłą nie ma tu nic i refleksje rodzinne częściowe tylko.
Wspomnienie Powstania Warszawskiego, cud nad Wisłą sierpień - garść refleksji z tym związanych i rodzinnych.
Wobec Powstania Warszawskiego zawsze miałem pewien opór. Sytuacja była moralnie trudna ponieważ i od czasów, które pamiętam a jeszcze za tzw komuny Powstanie atakowano jako niepotrzebny rozlew krwi, itd. Więc naturalny odruch przeciętnego Polaka był: A....! Komuna mówi, że Powstanie było złe, to znaczy było dobre!
Jednak sprawa Powstania Warszawskiego nie była dla mnie tylko sprawą na którą mogę patrzeć jak przeciętny Polak, który nie miał z nią związków rodzinnych. Miałem i to podwójne, co się jeszcze rzadziej zdarza, czyli brało w nim udział moich dwóch dziadków, choć każdy w inny sposób.
Mój dziadek po mieczu, Tadeusz Michałowski wstąpił do Armii Krajowej. Jako rasowy żołnierz nie był przekonany do partyzantki, natomiast był do tego mocno zachęcany przez swoich kolegów, także ze względu na bardzo duży ubytek oficerów, raz, że zamordowanych w Katyniu i innych miejscach, dwa znajdujących się w obozach dla oficerów jako jeńcy niemieccy. Dziadek w czasie II Wojny przebywał głównie w Warszawie i Przeworsku gdzie było gniazdo rodzinne Michałowskich i Zborowskich ( tak brzmi nazwisko panieńskie mojej prababci – nie mylić ze znanym aktorem, jego nazwisko jest albo ukradzione, albo jest to osobnik mocno schazarowany. Osobiście optuję za tym pierwszym).
Mieściło się ono tam gdzie teraz znajduje się szkoła muzyczna. Jest to pałacyk wybudowany przed wojną przez adwokata dr Zborowskiego. Przy okazji zadziwiające kłamstwo które jest w przestrzeni publicznej. Kiedyś przejrzałem materiały dotyczące wspomnianego pałacyku w Przeworsku. O ile znalazłem dokładne informacje na temat każdej zabytkowej szopy w Przeworsku o tyle w przypadku pałacyku w którym jest obecnie szkoła muzyczna, jego historia zaczynała się w latach sześćdziesiątych.
Co gorsza jakiś czas temu natrafiłem na przewodnik po Przeworsku napisany przez historyka z tytułem doktora w którym twierdzi, że w 1935 roku adwokat Bolesław Zborowski odsprzedał pałacyk miastu, to zaś rozbudowało go i przeznaczyło na urzędowy budynek.
To bzdura, dziwne kłamstwo, mam nadzieję wynikające nie złej woli historyka, ale z profesjonalizmem słabo, bowiem Michałowscy i Zborowscy ( h Jastrzębiec – herb jest na frontonie budynku) mieszkali tam do wybuchu II wojny gdzie zostali najpierw wyrzuceni przez Niemców, a potem gdy zamieszkali ponownie, zostali ponownie wyrzuceni, tym razem już na stałe przez powojenne władze.
Zatem dziadek w czasie II wojny przebywał głównie w Warszawie i Przeworsku. W Warszawie gdzie brał udział w naradach, w tym także dotyczących Powstania Warszawskiego. Jak przekazał swojej żonie a ta memu ojcu – Na naradach parli do Powstania a on się temu sprzeciwiał. Ponieważ jego stanowisko było w mniejszości i nic to nie dawało, potem już nie zabierał głosu.
Tutaj refleksja na temat polskich żołnierzy sięgająca początków siedemnastego wieku, polskiej szlachty, tej która parała się zawodowo żołnierką, przynajmniej przez istotną część swego życia, na przykład kilkanaście czy dwadzieścia parę lat, by potem osiąść na gospodarce. Był zresztą taki ideał szlachcica tamtych burzliwych czasów by zaciągając się do wojska we wczesnej młodości, wiek średni czy trochę wcześniej spędzać już na własnej gospodarce. ( Ideał ten był chętnie przedstawiany także w pamiętnikach epoki, więc mamy tu wiele ciekawych żródeł). Szlachta polska z natury bardzo dobrze wyszkolona w jeździe konnej i władaniu szablą, także ćwicząca się w strzelaniu, już na starcie idąca do wojska była niebezpiecznym przeciwnikiem. Zaś lata służby i walk z różnymi przeciwnikami ( Tatarzy, Kozacy, Szwedzi, Moskale, inni) czyniły ją w indywidualnym starciu przeciwnikiem niemal nie do pokonania.
Zabłocki, najbardziej znany fechmistrz szabli polskiej sprzed lat zapytany o to jakby wyglądał jego pojedynek z ćwiczonym wiele lat na wojnie szlachcicem z siedemnastego wieku powiedział, że nie wytrzymałby więcej jak cztery złożenia. ( Tak też zwykle wyglądało zwarcie na polu bitwy) Płakać mi się nieraz chciało jak widziałem na filmach robienie szablą przez naszą szlachtę żołnierzy w bitwie. Uderza taki szablą z wysiłkiem, ciężko i topornie, co najmniej jakby ważyła pięć kilo, a przecież szabla polska z natury była dość lekka, poza tym siła i szybkość była większa niż dzisiejszego fechmistrza. ( Oczywiście w filmie szabla zwykle plastikowa). Dlatego Zabłocki mówił że nie wytrzymałby więcej jak cztery złożenia -przede wszystkim ze względu na szybkość..
Prawda wyglądała tak ,że jeździec stał obok jeźdźca, koń obok konia, tak że się stykały bokami, ocierały się bokami. Jak to możliwe by w czasie takiej jazdy, takiego cwału nie doszło do katastrofy? Konie były do tego celu specjalnie szklone i szkolenie takiego konia trwało wiele lat i było bardzo drogie. Dlatego też husaria uderzała tak miażdżący sposób. Po prostu była to zbita i zwarta masa koni i ludzi z pancernym uzbrojeniem i szła jak walec.
Jak wiemy nie był to pomysł tylko późno renesansowych naszych elit. Jazdę pancerną wymyślono i opracowano za pierwszego Lecha, dlatego mamy tu już więcej niż dw tysiące lat tradycji.
(niedokończone)
KM
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz