Opowiem
wam jeszcze inną przygodę swoją. Moje spotkanie z czarownicą
Przed
laty odbywałem małą ekskursję po górach Opawskich. Po stronie
polskiej ( Czyli na Ziemiach Odzyskanych).
W
pewnym miejscu, na szlaku poczułem się nieswojo. Nie wiedziałem
jaka może być tego przyczyna, ale wyczułem, że to aura miejsca.
Skąd się to brało jednak nie mogłem odgadnąć, ale widziałem, że
coś niedobrego jest blisko mnie. Po prostu zła aura.Ale cóż,
idę, jest szlak, jest dzień. Jednakże nie pamiętałem czegoś
takiego.
I
oto widzę przed sobą ze wzgórza, które przecina wytyczony szlak
schodzi, zbiega, coś. Kobieta, wielka, na oko dwumetrowa, albo nawet
jakie 2.20 i nie tyle schodzi ale raczej zsuwa się, zbiega. Zsuwa
się sprawnie, ześlizguje się tak szybko, jak nie potrafiłby
doświadczony piechur, a właściwie jak nie może zrobić człowiek.
To
jeszcze byłoby pół biedy, natomiast jej twarz była nieruchoma.
Uśmiech, nienaturalny od ucha do ucha, jak namalowany. Oczy chłodny błękit, ale jakby niewidzące, wycofane w głąb.. czegoś tam.. również nieruchome. Rumieńce na policzkach.To wszystko jeszcze
bym chciał może złożyć na karb tego, że źle widzę, choć
widziałem wyraźnie, ale dopełniały to czarne warkocze, które nie
zwisały pionowo w dół, czy też nie poruszały się pod wpływem
intensywnych kroków, ale sterczały jak kije na boki, pod kątem 90
stopni od głowy i nie drgnęły ni trochę co pod wpływem tak
intensywnych ruchów nie było możliwe. ( Długość ich była,
gdyby zwisały normalnie - do połowy pleców). Wiek, na oko 28 lat.
Dopełniały
tego zamaszyste ruchy rękami, w takt kroków, jak wahadło, nie
przed siebie, ale na bok tułowia, takie aż pod pachy.
Do
tego wszystkiego z tej odległości, przy moim wzroku, nie powinienem
widzieć dokładnie twarzy tego czegoś, a widziałem.
Gdy
to wszystko zakonotowałem zrozumiałem, że jakieś złe wali na
mnie. Zwolniłem kroku, ale to zasuwa na mnie tak samo szybko jak
przedtem.
Myślę,
cóż robić, odwrócę się tyłem, raczej niedobrze, może jak zwierzę
zacznie gonić za mną. Iść naprzeciw też niedobrze.
Myślę,
zrobię tak. Zejdę na bok, znajdę lagę. Złe mam nadzieję i tak
mi się wydaje, będzie zasuwać prosto przed siebie i minie mnie i
pójdzie dalej.
Zszedłem
na bok, znalazłem dobrą lagę. Przejdzie to przejdzie, skręci na
mnie to cóż robić, zdzielę lagą i zaciskałem ją mocno w dłoniach, ale też ufałem w opiekę mego Anioła
Stróża, że ten nie pozwoli aby złe wlazło na mnie, dotknęło mnie.
Trzymam
już tę lagę w pogotowiu, stoję z boku, złe, dziwna „kobieta”
jest już blisko, nagle zamiast niej jest niewysoka kobiecinka,
która idzie powoli i wygląda całkiem normalnie, a twarz jej
niepodobna do tamtego czegoś. Wygląda jak normalna turystka na
szlaku.
Puszczam
lagę, podchodzę te parenaście metrów do szlaku i idę naprzeciw
kobiecinki. Spotykamy się, widzę, że wygląda trochę niepewnie.
Pozdrawiamy się jak ludzie na szlaku. Po trzydziestce, dobrze
ubrana, zadbana, trochę się dziwię, że idzie sama. Od słowa do
słowa i ona mówi mi, że się mnie przestraszyła. Dobre sobie, to
ona mnie przestraszyła i mówię jej to i pytam dlaczego się mnie
przestraszyła” Taki wielki pan był jak schodził z tego wzgórza,
zbiegał właściwie, nienormalnie wielki. I tak szybko pan szedł,
zbiegał. I wymachiwał pan bardzo mocno rękami”. Wcześniej ja też schodziłem ze wzgórza, ale było to
nim ją zobaczyłem lub zobaczyłem dokładniej, może dlatego, że
miała dobry wzrok, więc ona mnie wcześniej trochę zobaczyła,
wielkiego, ( wielkoluda) i zbiegającego ze wzgórza, niż ja ją.
Oczywiście z tego wzgórza nie tylko nie zbiegałem, ale nawet nie
schodziłem szybko, a nawet już wtedy zwolniłem chyba kroku co do
swej normalnej marszruty bo wyczułem tę aurę. Rękami nie wymachiwałem, zwłaszcza mocno.
Wtedy
ja jej opisałem „jej” wygląd. Popatrzyliśmy na siebie. Gdyby
tylko jedno z nas coś takiego widziało to by drugie nie uwierzyło,
a tak dwoje obcych ludzi. Powiedziała, że nigdy się jej coś
takiego nie zdarzyło, ja mówię że mi też nie. Powiedziałem jej
też jak zszedłem ze szlaku i jak to odbierałem i jak miałem
zamiar zdzielić to coś lagą gdy na mnie szło mimo zejścia jej z
drogi. Strapiona trochę, oceniając moją na oko pewną krzepę,
powiedziała że dobrze, że tego nie zrobiłem.
Nadszedł
jej mąż, rówieśnik, okazała się, że nie szła sama, ale
puściła się trochę przodem. Opowiedzieliśmy mu to. Wcześniej
zdaje się powiedziała mi, abym mu to opowiedział, bo on jej nie
uwierzy. Wysłuchał nas, widać było, że gdyby jedna osoba mu to
opowiedziała, w tym własna żona, to by to zbył, ale że dwie obce
sobie osoby, które dopiero się spotkały i nie mogły umówić co
do takiej historii mówią to samo nie mógł zaprzeczyć. Po tym i
po wymianie jeszcze kilku już potem neutralnych bardziej uwag na
temat szlaku itd. każdy poszedł swoją drogą.
Okazało
się, że miejsce w którym pojawiła się ta istota to było miejsce
śmierci czarownicy. Czarownicy, która została zamordowana przez
miejscową ludność, (czyli niemiecką i zniemczoną od pradziadów) w połowie XIX wieku. I nawet był to ten
miesiąc, w którym to się stało, a nawet chyba dokładnie dzień i pora dnia.
Była
tam tablica informująca o tym.
Zdaje
się, że nic złego nikomu nie robiła. Była też zielarką i
leczyła ludzi.
Jednakże,
widać po tym co pokazała, kontakt ze złymi mocami niewątpliwie był.
Bo to jej pokazanie się w takiej postaci nie było dobre. Nie była to
prośba duszy czyśćcowej, która pokazuje się i prosi konkretnie o
pomoc.
Potem
też gdy przypominałem sobie to wydarzenie a miałem już orientację
w starożytnej Lechii i korzeniach słowiańskich zastanawiałem się
czy nie interpretować tego jako zabójstwa lechickiej wiedźmy
(wiedzmy) potomkini dawnych kapłanek pogańskich, lechickich przez niemiecki żywioł.
W
każdym razie mimo nieusprawiedliwionego zabójstwa nie było to
prezentowane dobro ze strony jej duszy. A po wyglądzie, choć
nienaturalnym, trudno było doszukiwać się cech ściśle
słowiańskich. Była to raczej mieszanka niemiecko – słowiańska.
....................
Nie
opisuję jednak tej historii dla samej historii, tylko jako refleksję
nad Bożym działaniem i nad tym co Bóg dopuszcza.
Jej
pokuta jest niewątpliwie związana z miejscem i jest taka jak opisuje
to Fulla Horak, że dusza nawet nie wie jaka będzie jej przyszłość,
choć nie potępiona ( jak być może jest w jej przypadku) to trwa w
tym stanie nie mając świadomości czyśćca i oczyszczającego
cierpienia, po prostu tego nie zaznaje.
A
równocześnie Bóg pozwolił tej duszy mającej kontakty z siłami
nieczystymi na taką manifestację żeby zmylić wzrokowo dwie obce sobie osoby idące naprzeciw, rzucić czar
na nie powiedzmy.
Tu
mi się kojarzą te działania na które dozwala przecież zawsze Bóg
jak „ tak zwana klątwa Tutenchamona” i inne podobne rzeczy. Jak
wreszcie u nas zalanie terenu koło Czorsztyna gdzie miały być
schowane skarby Inków, na które Ci rzucili klątwę i zalanie
terenu było zdaje się zapowiedziane przez Indianina.
Jak
wreszcie śmierć wszystkich przestępczych żydowskich esbeków,
którzy zalali starożytne groby naszych królów w Górach
Świętokrzyskich, a zostawiony przy życiu został tylko geodeta,
zdaje się Polak, którzy tylko wymierzył podziemia.
Oczywiście
to ostatnie możemy traktować trochę inaczej ze względu na to co
Pan nam mówił o starożytnej Lechii i przede wszystkim lechickich
korzeniach Pana Jezusa, ale jednak znajduje się w kręgu działań pogańskich
na które pozwolił Bóg.
Krzysztof
Michałowski
P.S Komentarze są dopuszczane od dwóch wpisów wstecz.
Elwira
OdpowiedzUsuńMegalityczne grobowce znajdują się na Kujawach - w Sarnowie i Wietrzychowicach. Datowane są na starsze niż egipskie piramidy. Warto też zastanowić się, dlaczego Pan Jezus chciał, żeby Lehia pisać przez "samo h". Kiedyś drążyłam temat, wnioski mogą być zdumiewające.
P. S. Dziękuję za odblokowanie komentarzy.
Z Panem Bogiem
XDD
OdpowiedzUsuń